"Najgłośniej krzyczy serce"

 Można powiedzieć, że byłam gnębiona w podstawówce. Nie z powodu wyglądu (przynajmniej nie dosłownie), ale z powodu tego, że lepiej się uczyłam. Byłam jedną z lepszych, jak nie najlepszą w klasie. Szybko przykleili mi łatkę kujona i nie działały moje protesty, że ja wcale dużo się nie uczę! Wręcz przeciwnie, regularnie i ze skupieniem zaczęłam odrabiać zadania w liceum na matematykę. Ale nie o tym mówimy. Miałam garstkę koleżanek, które jednak trzymały się blisko mnie i jakoś znosiłam docinki. Najgorszy był moment, gdy moja "najlepsza koleżanka" powiedziała mi, że nie może się ze mną dłużej kolegować, bo jestem dla niej za mądra. Dla mnie to był cios. Nigdy nie obnosiłam się z tym, że coś wiem, wręcz przeciwnie, chowałam się w klasie do ostatniego momentu udając kompletnie nierozumiejącą jakieś zagadnienie. Mniej więcej wtedy miałam pierwsze podłamanie i głęboką modlitwę, żeby podstawówka skończyła się jak najszybciej. Przerwy spędzałam w bibliotece, a ze szkoły wypadałam jak najszybciej się dało. Poczułam głęboką ulgę wraz z wręczeniem świadectw ukończenia podstawówki i cieszyłam się na nowe rozdanie, modląc się o normalne osoby w gimnazjum. Tam trafiłam na wspaniałe dziewczyny, które są ze mną do teraz i nigdy im nie przeszkadzało (mam nadzieję, skoro ciągle się ze mną trzymają ;) ), że wiem więcej. W liceum trafiłam podobnie i też było super. Drugie podłamanie miałam gdy zaraz po zakończeniu podstawówki na pewnym portalu napisała do mnie młodsza dziewczyna, którą ledwo kojarzyłam ze szkoły. Napisała jedno zdanie. Jedno, które wpłynęło na całe moje życie:

"Hej! To ty jesteś tą grubą krową z klasy *?"

Do tej pory pamiętam łzy w oczach i blokadę tej dziewczyny. Dało mi to jednak do myślenia, że chociaż nikt nie mówił mi tego w szkole w twarz, to ktoś musiał taką łatkę mi przylepić. Tego do dzisiaj nikomu nie powiedziałam. Natomiast mniej więcej wtedy przestałam akceptować siebie i na siłę szukać akceptacji u społeczeństwa. Krótkie spodenki zaczęłam nosić dopiero gdzieś w liceum, a koszulki bez rękawów w zasadzie dopiero na studiach. Na odkrytym basenie dalej mnie nie uświadczycie raczej, chociaż byłam kilka razy, jednak nie w mojej miejscowości. Tak naprawdę całe gimnazjum zajęło mi akceptowanie siebie i tu wielki ukłon do moich przyjaciółek, które były ze mną cały ten czas i ja widząc, że one mnie akceptują - uczyłam się akceptować siebie. Pokochałam krzywe zęby, krzywe kolana i atopową skórę, która w różnych porach roku się pojawia. Dalej są elementy z którymi mam problem, ale wiem, że to właśnie jestem cała ja i jeśli komuś to nie pasuje to JEST TO JEGO PROBLEM, A NIE MÓJ! Warto o tym pamiętać.

Takich osób jak ja na pewno jest więcej. Niektórzy mówią to komuś, mają wsparcie rodziców, przyjaciół, szukają pomocy. Inni potrzebują kogoś kto ich wypchnie w celu jej poszukiwania. Ale jest masa osób, które nic z tym nie robią i załamują się, chowając się w sobie. Nie ważne jaki to jest przypadek, każdy z nich prowadzi walkę. I o tym jest ta powieść.

Nina jest tancerką. Zamykam oczy i doskonale sobie ją wyobrażam. Smukła, prosta, eteryczna - idealna. Nie odbierają jej tak jednak, a koledzy ze szkoły czynią z jej życia piekło. Uważają, że brakuje jej wyraźnych kobiecych kształtów i z tego powodu jej dokuczają. Nina stara się sobie radzić, a wsparcia udziela jej najlepsza przyjaciółka, która ciągle próbuje ją zmusić do działania. Główna bohaterka dostaje też misję od nauczycielki matematyki - ma pomóc swojemu koledze w poprawieniu ocen. Jest jednak pewien problem, Kacper wcale tego nie chce.  Chłopak powtarza klasę, jest zagadką dla wszystkich, snuje się po korytarzach. Jednak to on staje w obronie Niny, gdy jej najgorszy dręczyciel znowu ją szykanuje. Wtedy rodzi się między nimi nić sympatii, bo chociaż Kacper miał jasno określone plany, to dziwna chęć zadbania o koleżankę nie daje mu spokoju. I tak po nitce do kłębka rozwijają się oboje. Nina Kacpra, Kacper Ninę i poznają się wzajemnie. Jeśli myślicie, że wszystko idzie z górki to się mylicie. Jest wiele sytuacji nieprzyjemnych i tych całkiem fajnych. Jednak ostrzegam! Ta książka złamie wam serce!

Martyna Senator w powieści "Najgłośniej krzyczy serce" porusza bardzo ważny temat przemocy wśród rówieśników. Nie tylko tej fizycznej, ale i psychicznej. Ponadto pokazuje, że ktoś kto wydaje się być krystaliczny może być najgorszym bydlakiem, a osoba, którą spisujemy na straty kimś kto nam pomoże w najgorszym momencie. Jednocześnie największą lekcją wynikającą z tej powieści jest to, że sami nic nie zrobimy. Ofiary przemocy potrzebują wsparcia i akceptacji. Bez niego same nie dadzą sobie rady. Autorka napisała wspaniałą historię, która pokazuje, że młodzi ludzie też mają prawo do załamania i posiadania problemów. Czasem dorośli myślą, że młody to beztroski, szczęśliwy, bezproblemowy. O ironio! Jak błędnie! Bohaterowie powieści są tak autentyczni, że czułam jakbym chodziła z nimi do szkoły. Chciałam krzyczeć z bezsilności gdy widziałam jak reagują ludzie na krzywdę Niny i Kacpra. Jednocześnie czułam się współwinna. Bo czy ja bym zareagowała gdyby coś takiego działo się w moim otoczeniu? 

Nie wiem i chciałabym nie musieć się o tym przekonywać. To jest książka, której brakowało na naszym polskim rynku. Historia, która rozgrywa się w zwykłej polskiej szkole, z ludźmi takimi jak ja czy ty. Nie jest to kolejny film Disney'a czy serial Netflixa, gdzie amerykanie w swoich idealnie wykreowanych światach walczą z systemem i próbują pokazać, że każdy jest równy. Nie. To jest historia z naszego podwórka. Historia jakich wiele. W mniejszym lub większym stopniu pokrewnych z historią Niny. Powieść dla każdego ku przestrodze lub ku wsparciu. Chciałabym jednak, żeby za kilka lat okazała się być jedynie fikcją...

Dziękuję za egzemplarz Wydawnictwu We Need Ya i za możliwość zapoznania się z książką przed premierą. Naprawdę wspaniała lektura.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Nie ma nocy na tyle długiej, aby słońce nie wzeszło ponownie.”

Podsumowanie roku 2021!

"Melodia mgieł dziennych"