"Zabójcze gry"

Po "Dziewczynie znikąd" byłam bardzo pozytywnie zaskoczona lekturą "Zabójczych gier" oraz bardzo przerażona. No tego się nie spodziewałam! R. L. Stine wspaniale balansował na granicy dwóch światów, tak, że nie miałam pewności czy to co się dzieje jest prawdziwe czy też nie i tak praktycznie aż do ostatniej strony. 

Rachel zostaje zaproszona na imprezę urodzinową do Brendana Feara, pomimo iż nie zadaje się z jego ekipą. Czy to oznacza, że mu się podoba? On jej z pewnością, choć przecież niedawno zerwała z chłopakiem. Radość dziewczyny gasi jej przyjaciółka, która zaczyna ją przekonywać, że nie powinna się wybierać na te urodziny, że to niebezpieczne ze względu na plotki jakie krążą wokół rodziny Fearów. Impreza ma się odbyć na wyspie, w robiącej wrażenie starej posiadłości. Solenizant przygotował dla swoich gości kilka mrożących krew w żyłach gier, tylko czy na pewno nie wymkną mu się one spod kontroli? 

Mi serce zabiło mocniej podczas lektury, rzadko sięgam po horrory, więc może to dlatego, ale myślę, że warto przekonać się o tym na własnej skórze. Bardzo podobała mi się koncepcja powieści, lubię takie mroczne budynki i nieoczywiste zakończenia. W pewnym momencie zaczęły mi przeszkadzać bardzo częste zwroty akcji, zaczynało się robić komicznie, ale to była praktycznie końcówka, wiec nie najgorzej. Język był przyjemny, dużo lepszy od tego z "Dziewczyny znikąd". Fabuła wciągająca i ciekawa. Grafika z okładki i wnętrza książki spójna z pozostałymi częściami. Jeśli chcecie zawitać na Ulice strachu to warto zacząć od tej książki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Nie ma nocy na tyle długiej, aby słońce nie wzeszło ponownie.”

Podsumowanie roku 2021!

"Melodia mgieł dziennych"