"Zabójcze gry"
Po "Dziewczynie znikąd" byłam bardzo pozytywnie zaskoczona lekturą "Zabójczych gier" oraz bardzo przerażona. No tego się nie spodziewałam! R. L. Stine wspaniale balansował na granicy dwóch światów, tak, że nie miałam pewności czy to co się dzieje jest prawdziwe czy też nie i tak praktycznie aż do ostatniej strony. Rachel zostaje zaproszona na imprezę urodzinową do Brendana Feara, pomimo iż nie zadaje się z jego ekipą. Czy to oznacza, że mu się podoba? On jej z pewnością, choć przecież niedawno zerwała z chłopakiem. Radość dziewczyny gasi jej przyjaciółka, która zaczyna ją przekonywać, że nie powinna się wybierać na te urodziny, że to niebezpieczne ze względu na plotki jakie krążą wokół rodziny Fearów. Impreza ma się odbyć na wyspie, w robiącej wrażenie starej posiadłości. Solenizant przygotował dla swoich gości kilka mrożących krew w żyłach gier, tylko czy na pewno nie wymkną mu się one spod kontroli? Mi serce zabiło mocniej podczas lektury, rzadko sięgam po horro...